piątek, 4 października 2013

Odnalezione wiersze praprababki

       W 1942 roku Stanisława Węcławowicz - Leontiewa napisała na wierzchu kilku pożółkłych kartek: "Wiersze praprababki  - które dała mi do przepisania moja Siostra Jadzia na pamiątkę rodzinną".  Jadzia, o której mowa, to Jadwiga Ratomska z domu Węcławowicz. Obie ze Stanisławą były  córkami Zofii c. Ignacego i Konstantego Węcławowicza - geodety, zamieszkałego i pracującego gdzieś na Kresach i dalekim Uralu. Obie urodziły się prawdopodobnie gdzieś na Białorusi. Miały jeszcze siostrę Władysławę i brata Wacława.
      Jadwiga to prababcia mojego męża. Urodziła się w 1872 r. zmarła w 1943.  Wiersze pisała jej praprababka, czyli 3x pra dla mojego męża, a ponieważ pisała o swojej babce czyli rzecz dotyczy 5x prababki, niestety nieznanego nam (na razie)  imienia i nazwiska. Ale może zawarte w tym wierszu informacje pomogą nam dotrzeć do jednego z "gniazd rodowych" ?

"Wspomnienia 6 stycznia 1875 Roku napisane


Ileż to wspomnień dla mnie dzień Trzech Króli mieści
Jedne wesołej, drugie nader smutnej treści ...
Jadwiga Węcławowicz (Ratomska)
1872-1943
W dniu tym moi Rodzice wytrzymawszy próby,
Zostali połączeni wieczystemi śluby.
A że miłość Ich wielka przeszkody zwalczyła,
Więc i radość dnia tego niezrównaną była.
Bo większe upojenie i większe zachwyty,
Im trudnień i upragnień zostają nabyte.

Babka ma, co dla córki świetnych losów chciała,
Choć zacność ojca mego wielką doceniała,
Długo jednak odmowa trapiła go srogą.
Raz, gdy tę odebrawszy, żegnał się z swa drogą,
Gdy miła wyrzec straszliwe ostatnie "bądź zdrowa",
Krew rzuciwszy się z piersi zalała mu słowa.
Ujrzawszy to wybrana drżąca i pobladła,
Z bolesnym łkaniem do nóg rodzicielki padła.
Nie upór, nie złośliwe były wyrzekania,
Lecz uległość, choć w żalu pełna szanowania
Woli Matki. I tu ją w końcu przejednała,
Że na żądany związek przyzwolenie dała.

I nie wiem, czyli było gdziekolwiek na świecie,
Stanisława Węcławowicz (Leontiewa)
1887-1974
By więcej czciło Matkę nawet własne dziecię,
Jak ją miłował ów syn, niechętnie przybrany,
To też i od Niej został najczulej kochany.
Równe miejsce miał w sercu, jak i własne dzieci,
Których dwoje liczyła, ów przybrany trzeci.
I by mu wynagrodzić cierpienia przebyte
Dowody całkowitej ufności użyto:
Powierzywszy los córki i fundusz oddaje
Bez żadnych zabezpieczeń, jakich chcą zwyczaje.
Nie zawiódł tej ufności ojciec mój kochany,
Pracował cały szczęściem rodziny oddany.
I tylko słabe zdrowie, truło chwile szczęścia,
Jakie było owocem takiego zamęścia.
Bo miłość na wzajemnym szacunku oparta,
Więcej niźli największe bogactwo jest warta..
Przy szczupłem ......(?) życie szczęśliwe pędzili,
Bo się kochając szczerze, pracować lubili.

Wówczas dopiero Matce ciężkie przyszły chwile,
Kiedy towarzysz życia ukrył się w mogile.
Sądzono, - że jedność tej śmierci rozłączy
I wraz z lubym mężem, żona życie skończy.
Lecz dziewięciorga dzieci, łez matki zbolałej,
Władysława Węcławowicz (Ratomska)
1873 -1956
Tkliwych błagań, łaskawe Nieba wysłuchały.
Została nam przy życiu, a w ciężkiej żałobie
Życzyła ukochaną Matkę mieć przy sobie.
Odtąd więc się od syna do córki przebrała,
I resztę swego życia z nami przepędzała.

W kilka lat, gdy już troje wnucząt liczyła,
a sama jeszcze czerstwą, tak przyjemną była,
Że wad wieku żadnego nie było w niej śladu,
Trzymała się prościutko wnuczkom dla przykładu.
Przy właściwej powadze, pełna ożywienia,
Rada, ze sposobności wnuków zabawienia,
gdy sąsiedzi na wieczór zaprosić przysłali.
A Matka się coś nasza na niezdrowie żali,
"Ja z wnukami pojadę" sama się ozwała,
Chcąc, aby chodź raz w Święta młódź potańcowała.

Książęta Giedroyciowie o mil trzy mieszkali,
Od razu więc przybyłych na noc zatrzymali.
Ochoczo się bawiono, a babka sędziwa,
Wesołością swych wnuków wesoła, szczęśliwa.
Wacław Węcławowicz
Tak pięknie wyglądała, że ci, co nie znali,
[Matką] ją za pięciorga hożych wnuków brali.
Choć rada, że się bawią wesoło wnuczęta,
Jednak na uroczystość jutrzejszą pamięta.
Bo Ś-tych Trzech Króli chcąc uczcić przykładnie,
Miłej zabawie, sama koniec kładnie,
Mówiąc: Na spoczynek proszę moi mili,
Abyście się jutro na mszę nie spóźnili.

Po krótkim wypoczynku żwawo ze snu wstaje,
Do prędkiego wyjazdu rozkazy wydaje.
Siostry me, co się z lekkich sukien przebrać chciały,
Widząc, że jeszcze wcześnie, w drodze się ozwały:
"Babunieczku, po Mamę może zajedziemy?"
"Mama znajdzie, czem przybyć, a my się spóźnimy"
To rzekłszy, każe jechać prosto do kaplicy.
W drodze mówi różańca do Bogarodzicy.
Gdy przybyli, kapliczka prawie pusta była,
W której, pod wielki ołtarz gdy się przybliżyła,
Stary Czaplic z siedzenia prędko się schwytuje
I krzesło dla przybyłej swoje ofiaruje.

Lecz ona żartobliwie tak mu odpowiada:
"Siedź sobie mój staruszku, a jam klęczeć rada"
I w głębokiej pokorze padła na kolana
Na ostatnią modlitwę przed pójściem do Pana.
Modlitwa być musiała rzewna i gorącą,
Bóg też przyjął tę duszę tak go miłującą.
I nim się przenajświętsza ofiara skończyła,
Już ona wolna ciała przed Bogiem stawiła.

Gdy się lud tłoczyć zaczął w te kapliczkę małą,
Snadź świeżego powietrza na oddech nie miała,
Bo powstała z klęczenia, przed tłum się zwróciła okiem,
I wypatrując córki śledczym wzrokiem,
Postrzegłszy ekonoma, co przybył z Obrowa,
Zapytała troskliwie "A Pani, czy zdrowa"?
Z tym słowem widno, razem duchem uleciała,
Bo zamknęła powieki, - na nogach zachwiała,
Osunęła się, - była pod kaplicy ścianą,
W chwili, - kiedy w niej właśnie "Glorya" śpiewano.

I ta, co tak skwapliwie na mszę się spieszyła,
Hymn zaczęty na ziemi, w Niebie już skończyła.
Anioł śmierci tak lekko wyjął dusze z ciała,
Że oznaka cierpienia na nim nie została.
Blask dusznego zachwytu odbił się na twarzy,
Zdawało się, że we śnie o Niebiosach marzy.
I widzi dobre czyny, które popełniła
W przeciągu tego czasu, co na ziemi żyła.

Raz bowiem, w ciężką zimę, to się przytrafiło,
Że troje ludzi z targu wracając zbłądziło.
Dwoje z nich w straszną zamieć, błądząc przez noc całą,
Na dziedziniec mej Babki, której oznajmili,
Że tę, co iść nie mogła w polu zostawili.
Rzucono się natychmiast na jej odszukanie,
I wśród krzaków jałowca, trudną do poznania,
Z śniegu wygrzebaną, zupełnie skostniałą,,
Przywieziono do dworu, jako martwe ciało.
Babka ma nie przestając na tem doniesieniu,
Sama się krząta czynnie w ratunku niesieniu:
Do zimnej wanny kładzie to zdrętwiałe ciało,
Które się w wodzie lodem natychmiast oblało.
Trą szczotkami, - jak tylko lód się dał odrzucić,
Lecz nie ma śladu życia, nie można ocucić.
Więc z modlitwą gorącą o pomoc do Boga,
Nie ustaje pracować Babka moja droga.
I raz drugi do wody zimnej gdy włożyła,
Wówczas się umartwiała ledwo poruszyła.
A wplatając skostniałe palce .....[?] do głowy,
Wydała z głębi piersi jakiś jęk grobowy.
Czem prędzej więc jej nożem zęby otworzono,
I parę łyżek wina przez usta wpuszczono.
Poczem kawałki lodu przez nie wyrzuciła,
I oddychać począwszy oczy otworzyła.
Otarta więc i w pościel miękką ułożona,
Do wieczora już była prawie ozdrowiona,
Bo i dzieciątko, które w domu zostawiła,
Tegoż wieczora jeszcze swa piersią karmiła.
Mróz straszny swej potęgi śladów nie zostawił,
Po tym ratunku kaszel nawet się nie zjawił.

Otoż wszystko, jak mówią, ujrzeć to musiała,
Bo Anielskim uśmiechem twarz jej zajaśniała.
I uczuli obecni, że Najwyższa władza,
Wierną sługę, wieczystem szczęściem wynagradza.

Lecz mały mój braciszek, co tylko czuć umiał,
A śmierci i wieczności jeszcze nie rozumiał,
Pierwszy się za Babunią przez tłumy przedziera,
Pierwszy dziecięcą rączką jej głowę podpiera.
A nie mogąc najmilszej dopomódz do wstania,
Nadjeżdżającą Matkę przyzywa wśród łkania.
Podbiega do idącej i rozpacznie woła:
"Babunieczka tam leży i nie mówi zgoła,
Mamo, Ciociu, wy proście, a może powstanie
I odpowie przynajmniej na moje wołanie!"
Spieszy Matka, leżącą za zemdloną bierze
I najprędszym rzeźwieniem zajmuje się szczerze.

Lecz któż odda jej boleść, gdy się przekonała,
Że tylko martwe ciało w objęciach trzymała.
Nie pękło serce w bólu ciężkim do przebycia,
Lecz zdrowa już nie była, do skończenia życia.
Tak i Ojciec nasz niegdyś nadjechał był w chwili,
Gdy Matkę jego drogą na mary złożyli.
A ból w boku, co uczuł na widok takowy,
Pozostał od młodości do deski grobowej.

Pokój Wam! drogie cienie, darujcie mi proszę,
Że zasłonę cnót Waszych niezręcznie podnoszę.
Lecz Bóg sprawi, że chociaż niegodne Was pienie,
Ożywi w sercach młodych cześć i uwielbienie,
I że stanie się taka ta potomność miła,
Jakiemi pradziadowie, praprababka była."










 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz